sobota, 22 marca 2014

Portrety cz.II

Tak jak postanowiły, poszły do lasu mimo późnej pory, mroku i lekkiego chłodu, który teraz otulał ich ciała. Szły dalej, coraz bardziej zagłębiając się w ciemne otchłanie lasu, który zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Z początku pewne siebie, teraz coraz bardziej strachliwe. Każdy, nawet najcichszy i najnormalniejszy dźwięk wprawiał je w osłupienie. Kate chciała zrezygnować, Stephanie też zaczynała czuć niepokój i lęk, jednak te uczucia zupełnie ją odpuściły, gdy na horyzoncie ujrzała legendarny domek. Jej przyjaciółka wciąż pragnęła powrotu, jednak zaangażowanie tej pierwszej wygrało w tym sporze.
Dziesięć minut później stały już przed drewnianymi drzwiami budynku. Chciały - tak jak wiele osób przed nimi - spróbować je otworzyć. Jednak nikt z ich poprzedników, ani one same nie zwróciły uwagi na jedną rzecz - zegar wybił właśnie godzinę 03.37. Zwykła godzina, nie sądzisz? A więc odpowiem ci - Nie. O tej godzinie w 1548r. zmarł młodzieniec z opowieści. Jednak, jak nie trudno się domyślić - nikt nie zwracał uwagi na datę czy godzinę śmierci kogoś takiego. Nikogo nie interesowały jego dalsze losy. Nikt nie miał zielonego pojęcia, że nadal żyje. Żyje...w pewnym sensie.. w troszkę inny sposób.. że zawarł kolejny układ z "najpotężniejszym".
Dziewczyny bez ogródek, przekonane, że zaraz zwrócą się z powrotem do domu, spróbowały otworzyć drzwi. I nagle taki paradoks - jednocześnie serce na chwilę zamiera i bije ze zwielokrotnionym tempem. Krew zaczyna biec, można by nawet rzec, że urządza wyścig w ich żyłach, by następnie ustąpić zanikającemu pulsowi. Niezwykłe prawda? To właśnie jest strach. Ale nie taki zwykły, tylko taki, którego nigdy w życiu nie spotkały. Usłyszały głośnie skrzypienie i drzwi ustąpiły pod niewielkim naciskiem delikatnej dłoni Stephanie. Spojrzały po sobie i zamarły. W tym momencie przestały ufać własnym zmysłom.
- Ale... przecież.. Tego nie da się otworzyć! - krzyknęła Kate
- Wiem, wiem... - odparła Stephanie. - I co teraz zrobimy?
- Wracajmy do domu. Bo.. chyba nie chcesz tu wchodzić, prawda? - w jej glosie słychać było wyraźne przerażenie.
- To znaczy.. skoro już tu jesteśmy, to mogłybyśmy się rozejrzeć...
- Chyba zwariowałaś nie ma takiej opcji!
- No ale posłuchaj ....
I poczuwszy lodowaty oddech na swoich plecach, nie dokończyła zdania. Brak odpowiedzi koleżanki sprawił, że najwyraźniej ona doświadczyła tego samego. Śmiertelnie się przeraziły. Nie widząc innego wyjścia z sytuacji, powoli odwróciły się za siebie, by ujrzeć źródło zimnego powiewu.
- Witam w moich skromnych progach. Zapraszam do środka - odezwał się mężczyzna stojący tuż za nimi. Zaśmiał się szyderczo, a one, nie zważając na nic wbiegły do domu i zatrzasnęły drzwi przed nieznajomym.
- Widziałaś go?! Wyglądał jakby żył co najmniej kilkaset lat temu! Był cały zmasakrowany, obdarty!
- Wiem, widziałam. Miał powypalane ubrania i włosy. Co to wszystko ma znaczyć?!
- Nie wiem, może.. może.. nie mam pojęcia, zwiewajmy stąd! - wykrzyczała zdesperowana Kate.
- No coś ty, przecież on stoi za ścianą, jak chcesz stąd niby uciec?! - zauważyła Stephanie.
- Może już sobie poszedł? Czekaj, wyjrzę przez okno i zobaczę!
Nie myślała, że wykonanie pozornie tak prostej czynności sprawi jej tak wiele trudności. Czuła, że jej życie wisi na włosku, że może tego nie przeżyć. Mimo tego próbowała znaleźć wyjście z pułapki. Odsłoniła potarganą zasłonę i spojrzała na zewnątrz. Nie było go.
- Słuchaj, poszedł sobie! Uciekajmy, szybko!
Na taką komendę w głębi duszy czekała Stephanie. Czym prędzej nacisnęła klamkę. Niestety. Nic z tego. Drzwi ani drgnęły. Dziewczyny zaczęły przeraźliwie płakać, wołać o pomoc. Ale cóż.. dom stał na pustkowiu. W dodatku legenda, która mogła okazać się historią sprawiała, że nikt nie zbliżał się do tego domu.
- Świetnie. Po co nas tutaj ściągałaś, co?! Mówiłam, żebyśmy zostały w domu, a teraz najprawdopodobniej nigdy stąd już nie wyjdziemy! - zarzucała Kate
- To nie jest moja wina! I nie panikuj, ok?! - próbowała bronić się przyjaciółka - Przecież to wszystko nie może okazać się prawdą. Na pewno.. no nie wiem... to już stary dom, coś znowu się zacięło i tyle. A teraz chodź, musimy działać! Rozejrzyjmy się po nim.
- Chyba zwariowałaś! Nie będę chodzić po nawiedzonym domu!
- Ok, więc stój tutaj i czekaj na śmierć, zanim pójść i próbować się ratować, masz rację!
Jako, że Kate nie miała już argumentów, przystała na propozycję Stephanie.
Jedna z nich miała przy sobie zapałki, więc zapaliły je i ruszyły w stronę jedynego pokoju. Jak się okazało, był to salon. Ale nie taki zwykły.. wszędzie były.. portrety..
- A więc to prawda!!! - krzyknęły jednocześnie i z ich oczu polały się łzy. Zdały sobie sprawę, że właśnie znajdują się jednym pomieszczeniu z uwięzionymi w malowidłach duszami.
Kate, jako ta ze słabszą psychiką zaczęła się załamywać. Nie wiedziała, co ma zrobić i zrozpaczona upadła na podłogę i zaczęła krzyczeć i z całych sił walić i kopać w drewniane deski. Jej wrzaski przypominały słowa, jednak Stephanie nie była w stanie nic z nich zrozumieć. Nagle podłodze zrobią się mała dziurka. Obydwie dziewczyny natychmiast utkwiły w niej wzrok. Przez chwilę siedziały w milczeniu, zastanawiając się, co teraz mają zrobić, jednak po upływie kilku sekund zdesperowana Kate włożyła rękę w szparę, próbując coś znaleźć. I to był strzał w dziesiątkę. Wyciągnęła kilka związanych ze sobą kartek. Wyglądały na bardzo stare. Pismo było niewyraźne, a pożółkniały papier śmierdział stęchlizną. Jednak dziewczyny nie obrzydziły się, nie miały na to teraz czasu. Wzięły świecę stojącą na jednym z regałów, zapaliły ją i zaczęły przyglądać się znalezisku. Po chwili zorientowały się, że jest to coś w rodzaju dziennika, a może raczej pamiętnika. Stephanie wzięła kartki do rąk i czytała na głos.

" 3 października 1544r.
Znowu musiałem zmienić miejsce pobytu. Tym razem wylądowałem w jakimś miasteczku, może nawet wiosce. Jednak ma to swoje plusy - jestem na odludziu, gdzie nikt nie będzie interesował się moim życiem. Wreszcie mogę w spokoju spełnić prośbę "najpotężniejszego" . Zostało jeszcze trzydzieści osób... Boję się, że nie dam rady. Nie, nie mogę tak myśleć. Muszę to zrobić. Dla Meg. Ona jest za młoda, by umrzeć. Muszę dać radę"

- Czy to są zapiski tego legendarnego młodzieńca? - z przerażeniem i łzami w oczach zapytała Kate. Była już na granicy ponownego wybuchnięcia płaczem.
- Nie. To nie są zapiski "legendarnego" młodzieńca. On nie jest legendą... on żył naprawdę.... - mówiła to tak, jakby sama nie wierzyła we własne słowa, po czym zaczęła czytać dalej:

" 17 września 1548 r.
Muszę to zrobić właśnie dzisiaj. Oni zbyt wiele podejrzewają, może nawet wiedzą. Nie wiem tego. Mam już dusze czterdziestu czterech osób, brakuje tylko sześciu. Ale nie, muszę uciekać. Dokończę to gdzie indziej. Tutaj nie ujdę z życiem"

Stephanie po woli odłożyła kartkę na bok z przekonaniem, że to ostatni wpis. Nagle jednak Kate wstała i jeszcze raz ruszyła w stronę dziury.
- Zdawało mi się, że coś tam widziałam..
- Daj spokój, przewidziało ci się. Siadaj, musimy to obgadać i ... - spojrzała na koleżankę i nie dokończyła swojej myśli, gdyż jej uwagę przykuła biała kartka trzymana w rękach Kate. Ta różniła się od pozostałych. Była nowa, wyglądała, jakby ktoś właśnie ją tam położył. Dziewczyna zaczęła czytać:

" 28 sierpnia 2014 r."

- Ale.. ale przecież.. to dzisiejsza data...
- Wiem - odparła Kate i łzy popłynęły po jej roztrzęsionych policzkach. - Wiem.

" Jeszcze tylko sześć osób i będę mógł razem z moją siostrą z powrotem znaleźć się wśród żywych. Dobrze, że "najpotężniejszy" zgodził się dokończyć moją misję. W sumie.. czekam tu już .. ile to będzie? Chyba 466 lat. Jak to szybko zleciało"

- Co to ma znaczyć? Jeszcze sześć osób? Czyli że .. że my...
- Tak - odezwał się z ciemności męski głos. - Dokładnie tak - zaśmiał się szyderczo. 
Od razu po kojarzyły fakty - ten sam mężczyzna mówił do nich przed drzwiami. Wstały i zaczęły uciekać, choć same nie wiedziały dokąd. Ale przecież nie mogły siedzieć i czekać aż ten tak po prostu je zabije. Przemierzały dom z prędkością światła szukając jakiejś kryjówki. W końcu znalazły. Co prawda szafy stojącej tutaj od kilkuset lat nie można było zaliczyć do pięciogwiazdkowego hotelu, jednak nie były w stanie znaleźć innego schronienia. Obydwie stanęły w jednym z rogów mebla i z zaciśniętymi pięściami szykowały się do ataku. Jednak teraz znowu zdarzyło się coś bardzo dziwnego. Stephanie poczuła, jakby trzymała w ręce kostkę lodu. Wystraszona szybko spojrzała na swoją dłoń. Leżała na niej karteczka. Minimalne światło dochodzące z zewnątrz zaczęło powoli oświetlać litery, jednak dziewczyny nie zdążyły przeczytać tekstu, gdyż drzwi od szafy z hukiem się otworzyły. Stał tam ten sam mężczyzna trzymający w rękach gruby sznur. Ku zdziwieniu przyjaciółki, Kate potraktowała go szybkim ciosem w twarz, a następnie popędziła Stephanie i pobiegły z powrotem do salonu. Oparły się o ścianę, przygotowując się do kolejnego ataku. W tym zamieszaniu nie było nawet chwili czasu na wymienienie zdań. Nagle jeden z portretów zaczął.. płakać? Chyba tak. W oczach kobiety na jednym z malowideł pojawiły się łzy, które w parę sekund później spływały już po jej rumianych policzkach. Po chwili obraz drgnął.
- Przecież to niemożliwe, one są bardzo ciężkie! - powiedziała Kate
- Wiesz co? Wszystko jest teraz możliwe!
I portret drgnął po raz kolejny. Po kilku następnych próbach ruchu przewrócił się z wielkim hukiem, jednocześnie wybijając jedno z okien. Dziewczyny bez wahania wstały i czym prędzej popędziły w jego stronę. Szybko i zwinnie, nie wiedząc, co właśnie się stało, ruszyły w drogę powrotna do domu.

***

- To się nie stało naprawdę, to się nam przyśniło, co nie?
- To nie mógł być sen.. My.. my byłyśmy w tym domu! Ach, no tak! Włożyłam kartkę do kieszeni! - krzyknęła Stephanie. Przeczytała na głos:

" Mi już nic nie pomoże.
Jednak Wy nikomu nie ufajcie.
I uważajcie, kto za kogo się podaje, bo..."

Kartka w tym miejscu była urwana. 
- No tak, musiałam ją przedrzeć, podczas gdy pospiesznie usiłowałam ją schować...
Zadzwonił domofon. 
- To twoi rodzice? Tak wcześnie? - zdziwiła się Kate.
- Nie wiem, rzeczywiście mieli być później... - odparła Stephanie - Ale cóż, przecież mają prawo wcześniej wrócić. 
Uśmiechnęła się i wyszła z pokoju. Dosłownie trzy sekundy później wróciła. Weszła do pokoju i oznajmiła:
- Winda się zepsuła. Zejdę i pomogę im wnieść zakupy.
- Ok, poczekam - odrzekła koleżanka.
I teraz wydarzyło się coś, czego wyobraźnia Kate nie była w stanie ogarnąć... Po chwili Stephanie ponownie weszła do pokoju i jak gdyby nigdy nic powiedziała:
- To tylko ulotki. 
I usiadła obok przyjaciółki.
- Wiesz co, po czymś takim masz jeszcze ochoty na żarty?! - krzyknęła dziewczyna
- Ale jak to, jakie żar.... - Nie zdążyła dokończyć, bo do pokoju weszła jej mama. 
- Mamo? Tak wcześnie? Dlaczego nie dzwoniłaś? - zdziwiła się jej córka.
- Ktoś wchodził do klatki, nie było takiej potrzeby. - powiedziała zamykając drzwi. Po chwili przekręciła klucz.
- Dlaczego to zrobiłaś? - zapytała zdziwiona i lekko wystraszona dziewczyna, lecz nie uzyskała odpowiedzi.
Kobieta usiadła między nimi i szybkim chwytem obezwładniła. Nagle okazało się, że to nie była matka Stephanie, tylko "legendarny" młodzieniec. Szyderczo się do nich uśmiechnął, a następnie zacisnął ręce wokół ich szyi, odbierając im ostatni oddech. 

***

Gdy rodzice wrócili do domu, zastali otwarte drzwi w pokoju dziewczyn. Zdziwiło ich to, więc pospiesznie popędzili w tamtym kierunku. Zastali dwa ciała leżące na kanapie...


A dom? Jak myślicie, co stało się z domem? Co stało się z młodzieńcem? Co stało się z duszami Stephanie i Kate? Zawisły na ścianie razem z innymi.

...zostały jeszcze cztery"


_________________________________________________
Okay, a więc oto i druga część "Portretów". Co o tym sądzicie? ;D Więc starym zwyczajem - prosiłabym o szczere komentarze ;3

piątek, 21 marca 2014

Portrety cz. I

- "W 1544r. pewien przystojny młodzieniec wywodzący się z bogatego rodu i posiadający niezwykły talent plastyczny, postanowił zamieszkać w małym, cichym, skromnym miasteczku. Kupił niepozorny domek na skraju wielkiego lasu i zamieszkał tam sam. Tak, to dziwiło pozostałych, niczego nieświadomych mieszkańców. Był tam sam. Bez rodziny, przyjaciół, żadnej bliskiej mu osoby. Nie lubił wychylać się przed szereg. Był typem szarej myszki, trudno było z nim nawiązać kontakt. Nikt, oprócz niego, nie przekroczył progu tego domu. Tak przynajmniej myśleli. Mijały lata, a ludzie zaczynali coraz bardziej węszyć, interesować się jego osobą. Z początku nie zwracał na to uwagi, jednak z czasem zaczął się bać, by jego sekrety nie ujrzały światła dziennego. Uciążliwi sąsiedzi, pod coraz to nowymi pretekstami, próbowali wejść, lub przynajmniej zajrzeć do jego domu. Niestety - na próżno. Z początku mile i przyjaźnie nastawieni mieszkańcy, zaczęli nękać młodzieńca, próbując dowiedzieć się o nim czegokolwiek. Ten natomiast zaczął wyczuwać z wszystkich stron bijącą nienawiść i wścibstwo. Postanowił uciec. Opracował genialny plan niepostrzeżonego wydostania się z miasta. Jednak gdy nadszedł dzień wyprawy, pominął jeden szczegół, który ostatecznie zadecydował o jego przyszłości, a raczej jej braku. Wydawałoby się, że to właściwie niemożliwe, żeby o tym zapomnieć. Z takim też podejściem patrzył na to i on. I pewnie właśnie dlatego mu to umknęło. Nie zamknął drzwi na klucz. To był początek końca. Dlaczego? Ponieważ jego sąsiedzi już kilka tygodni wcześniej zaczęli się go bać. Tak po prostu. Przerażał ich swoją osobowością, swoim sposobem bycia. I pewnie gdyby wcześniej wiedzieli, jaki mroczny sekret skrywa, już dawno usunęliby go z powierzchni ziemi. Kierowani lękiem i obawą o życie swoje i swoich najbliższych, postanowili go śledzić. Ustawili warty. Czekali, aż noga mu się podwinie i będą mogli zajrzeć w jego cztery ściany. Nie sądzili, że taka okazja nadarzy się właśnie teraz. 
Uwagę dzisiejszego wartownika przykuło dziwne zachowanie mężczyzny. Mianowicie skulony wyszedł z domu i rozglądając się dookoła robił z początku ciche, wolne, nieśmiałe, z czasem jednak coraz szybsze i gwałtowniejsze kroki w stronę niedalekiego pola. Zdziwiony obserwujący pośpiesznie zawiadomił resztę miasteczka, a ci prędko przybyli na miejsce. Właściwie nawet nie wiedzieli, dlaczego to robią, ale czuli, że to ich obowiązek. I udało się. Złapali go i przyprowadzili na plac główny, na którym już czekali zdezorientowani mieszkańcy. Przywiązali go do najbliższego drewnianego słupa i wyznaczyli dziesięciu mężczyzn, których zadaniem było pilnować odludka, podczas gdy cała reszta uda się zaspokoić swoją kilkuletnią ciekawość dotyczącą domu uciekiniera.
Wielu z nich wycofało się z akcji tuż po przekroczeniu progu, gdyż już wtedy odczuli nieprzyjemny odór i dziwną atmosferę. Atmosferę żywcem wziętą z horroru. Tylko nieliczni odważyli się pójść dalej. Wydawało się, jakby z każdym krokiem ich nogi robiły się coraz cięższe i coraz trudniej byłoby im iść na przód. W końcu z wielkiego tłumu tylko garstka dostała się do salonu. Ich oczom ukazał się dziwny widok. Była to ostatnia rzecz, której się spodziewali. Obrazy. Dokładniej portrety. Wszędzie. Zawieszone na ścianach, porozrzucane po podłodze, niektóre z nich przykryte. Było ciemno, więc z początku nie potrafili rozpoznać czyje twarze uwiecznione zostały na dziełach. Jednak nagle jeden z mieszkańców upadł na kolana i spędził w bezruchu następne dziesięć minut ze wzrokiem zanurzonym gdzieś między obrazami. Jego koledzy bardzo się zdziwili i wystraszyli, próbowali do niego mówić, lecz na nic nie reagował. Po jakimś czasie podniósł rękę z wyciągniętym palcem wskazującym i powoli spośród stery portretów pokazał jeden. Przedstawiał jego córkę, która w dziwnych okolicznościach wyjechała niedługo po wprowadzeniu się właściciela domu, i już nigdy więcej nikt o niej nie słyszał. Po chwili mężczyzna okazał pierwszą oznakę życia. Wstał. Zaczął iść w kierunku malowidła. Gdy stał od niego na wyciągnięcie ręki, chciał go chwycić, licząc na jakąś ukrytą wskazówkę dotyczącą aktualnego pobytu jego ukochanej księżniczki. Niestety, nie był w stanie ani go podnieść, ani obrócić, ani zrobić z nim niczego innego. Wydawało się, że ważył około 5 ton, ponieważ nawet razem nie byli w stanie go ruszyć. Nie widząc innego wyjścia, zaczęli przyglądać się reszcie obrazów. Kilka z osób również rozpoznało na portretach swoich bliskich, którzy wyjechali bez pożegnania czy wyjaśnienia. Jedyne, co po sobie zostawili, to kartka z napisem "Muszę wyjechać. Nie wiem, czy kiedyś wrócę. Nie szukajcie mnie". Każdy obraz był tak samo ciężki, więc nie byli w stanie niczego się dowiedzieć. Nie tutaj. Trzeba było szukać u źródła - u tajemniczego młodzieńca.
Postanowili wrócić na plac i szczegółowo wypytać go o to, co znaleźli w środku. Mimo zadawanych wielokrotnie pytań - milczał. Po dobroci nie byli w stanie nic z niego wycisnąć. Cóż.. trzeba było sięgnąć po drastyczniejsze metody. Zabrali go do zabytkowej sali tortur i zrobili z niej użytek. Wtedy zaczął wszystko tłumaczyć:
"Ja naprawdę nie chciałem tego zrobić. Nie chciałem, ale.. musiałem. Walczyłem o swoje życie...i nie tylko swoje..."
Wziął głęboki oddech i mówił dalej:
"Pozwólcie, że zacznę od początku. Kilka lat temu moja siostra zachorowała na nieuleczalną chorobę. Była wycieńczona, nie było już dla niej żadnej szansy na uratowanie. Postanowiłem działać. Dużo czytałem, skontaktowałem się ze znajomymi, których do tej pory uważałem, za nawiedzonych i w końcu znalazłem rozwiązanie - zawarłem pakt ze strasznym demonem. Nazywali go "najpotężniejszym". Miał on uleczyć moją młodszą siostrę, jednak w zamian zażądał wysokiej ceny. Mianowicie, dusz 50 innych osób. Jeżeli nie wykonałbym zadania, on zabiłby mnie i moją siostrunię. Wytłumaczył mi, jak mam to robić. Chodziło o to, że porywałem kolejne osoby, przywiązywałem je i zakrywałem im usta, a następnie malowałem. Tworzyłem ich portrety. Potem zabijałem i zamykałem ich dusze w obrazach. Nie mogę powiedzieć, jak to robiłem. Zabronił mi. To stało się z wszystkimi postaciami widniejącymi na malowidłach i..."
Głośne słowo "DOŚĆ" przerwało jego zeznania. Mieszkańcy jednoznacznie zadecydowali o spaleniu młodzieńca żywcem. W dniu egzekucji, po śmierci mężczyzny w męczarniach, całe miasteczko odetchnęło z ulgą. Jednak została jeszcze jedna kwestia - chcieli jeszcze raz spróbować zabrać obrazy i jakoś pomóc zbłąkanym duszom zmarłych bliskich. Nie było to jednak możliwe, gdyż dom stał zamknięty na cztery spusty i mimo wieloletnich prób otwarcia go, do tej pory nikomu nie udało się wejść do środka."

- Oj ... weź przestań. Przecież wiem, że to tylko bajka! - odparła Kate na opowieść przyjaciółki. To nie jest prawda!
- Tak, oczywiście. Wszyscy tak mówią, a naprawdę boją się zajrzeć przez okno!
I tak toczyła się dalej dyskusja nastoletnich przyjaciółek, które dzisiaj, pod nieobecność rodziców Stephanie, postanowiły nocować w jej domu. 
- W takim razie odważyłabyś się spróbować wejść do tego domu? Przecież jest niedaleko - ironicznie zaproponowała Stephanie. 
- Po co mamy to robić? A poza tym twoi rodzice nie pozwolili wychodzić nam z domu! - zauważyła Kate - Już zapomniałaś?
- Rodzice wrócą dopiero jutro po południu, a teraz nie zapadł jeszcze zmrok. Poza tym to jest blisko. Wystarczy przejść przez las i...
- Tak, świetny pomysł! W nocy przez las do domku, w którym zamknięte są dusze kilkudziesięciu osób. Brawo! - przerwała sarkastyczną wypowiedzią Kate.
- Ooo.. myślałam, że w to nie wierzysz. 
- No bo, nie wierzę, tak tylko..
- No to skoro nie wierzysz - chodź! - nalegała Stephanie.

W końcu, po długiej rozmowie, gdy zapadł już zmrok, Kate uległa.


_______________________________________________________
Niedługo druga część ;]
Miło by było, gdybyście powiedzieli, co o tym sądzicie i czy jest sens dalej to pisać ;3